Imperium


Rdzawa tarcza księżyca wychylała się zza chmur, oświetlając ogromną wyrwę w ziemi. Wypełniona wodą i otoczona ramionami pałacu, sprawiała wrażenie niekończącej się, głębokiej czerni. Smoczyca zawisła w powietrzu, tuż nad falującą taflą oka. Blizny pokrywające podgardle pękały kolejno, dając upust czerwonej krwi, spływającej wolno po łuskach. Ciche kapanie ginęło w mroku, pochłaniane przez wysokie mury i martwe spojrzenia grafitowych feniksów.
Ślepia miała przymknięte, a z otwartego pyska wydobywał się świst. Ciężkie łopotanie skrzydeł ustąpiło głośnemu rozbryzgowi wody. Fale, ciemne i mętne, rozbijały się o nierówny brzeg, dopóki czerwona łuska nie zginęła w ich głębokich i czułych objęciach.

~*~

Cisza.
Otworzyłam oczy, by odkryć niknący w oddali blask księżyca. Chłodną przestrzeń wypełniała cisza, nawet ruchy wody pozostawały dla mnie nieodczuwalne. Opadałam, pomimo ogromnych płuc wypełnionych powietrzem. Powietrze nie może mieć smaku. Nie może pozostawiać słodkiej linii, ciągnącej się przez język i ginącej w gardle. Powietrze nie może mieć smaku. Zesztywniałe skrzydła przytuliłam ciasno to tułowia, zamachnęłam się desperacko ogonem. Czerń przede mną, za mną i przy mnie zaśmiała się cicho, pozostając dla moich oczu nieodgadnioną ciemnością. Przymknęłam powieki. Serce zwalniało, wybijając kojący rytm, usypiając umysł. Szarpnęłam się. Gdy chłód obejmie Cię ze wszystkich stron, nie pozwól sobie zasnąć. Zachowaj przytomny umysł, siłę i ciepło w mięśniach, by spazmatycznie wyrwać się na powierzchnie. Nie pozwól sobie zasnąć... nie zasypiaj... ocknij się, nim będzie za późno... nie będziesz mieć snów... ciemność i chłód... Żyj. Ostatnia myśl wydawała mi się taka świeża i radosna. Zatęskniłam za widokiem nieba i palącymi promieniami słońca. Za kolorami, których brak było tutaj, w ciemnych odmętach, gdzieś między. Gdzieś między... złem... dobrem... Zmusiłam się do tego, by zawisnąć. Czułam bijące z dołu, nienaturalne zimno. Koniec ogona zesztywniał całkowicie, jedynie pysk wydawał mi się posiadać resztki ciepła z powierzchni.
Kim jesteś? Kim chciałabyś być? Kim byłaś? Czym byłaś? Czym powinnaś być? Kim powinnaś być?
Trzymasz delikatne, tętniące życie. Pulsuje w Twojej dłoni. Wije się i oświetla półmrok zza pazurów, jakimi zwykłaś je obejmować. Ile jest warte to jedno, gdy w drugiej ręce dzierżysz swoje własne? Czy jest równe Tobie, Królowo? Czy z równą troską pochylasz się nad jednym i drugim, Pani? Jak długo Czarna  Łuska pozostanie nieruchoma, jak wiele dni zostało do momentu, w którym ciężka, opancerzona łapa zmiażdży czerwony, migoczący słabo płomień? Jak długo... Królowo... smocza...
Długi i śliski ogon owinął się wokół tylnych łap. Pełznące w górę, złote pnącze, opatulało mnie mocno i ocierało o łuskę, przecinając dotychczasową ciszę, cichym stukotem. Warknęłam wściekle, wypuszczając ostatnie pokłady powietrza.
Gdy cicha walka dobiegła końca, poczułam jedynie ukłucie w okolicy serca. Ogromny, smoczy mięsień stanął, nie zaszczycając Złotej swoim biciem. Wszystko pochłonęła cisza. Nie zasypiaj... ocknij się... chłód...

~*~


Otworzyła oczy. Jej uważne spojrzenie ześlizgnęło się z sufitu wprost na leżącą nieopodal teczkę. Biała, zasznurowana, leżała na ciemnym biurku, swoją grubością przypominając o wartości wnętrza. Uśmiechnęła się i obróciła na tronie, kładąc głowę na skrzyżowanych, zaciskających palce na podłokietnikach, dłoniach.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cenię sobie każdy komentarz.