Kiedy wzrok wędruje od drzewa do drzewa, spogląda na glany, obcasy, trampki, błąka się wśród nieprzyjemnych spojrzeń... doprawdy - różne, czerwone myśli przechodzą przez głowę. I choć słodkawe słowa, intensywne brzmienia zagłuszają rumor kół, rozmowy ludzi... nie zagłuszają myśli.
Lekkość brzmienia, lekkość krótkich, smukłych palców, o czerwonych paznokciach. Dźwięk basu, mocny, intensywny, odbijający się na mostku "ona tak kocha swój czarny bass". Słowa płyną z ust, niepowstrzymane, proste, unoszące się. Perkusista nie pamięta swojego imienia, uśmiecha się nieprzytomnie. Tylko gitarzyści oparli nogi o głośniki, z zadowoleniem i dumą szarpią struny, wielbią każdy dźwięk w duszy, potrząsają długimi włosami... "coś, co nigdy nie wróci".
I choć bass już przestał się gniewać, to elektryczna piękność nadal z neutralnością gra słodkie nuty...rebel yell.
Dope - Rebel Yell
Dziś niezwykle mocno działa na mnie ten utwór. Gęsia skórka pojawia się znikąd, ręce same rwą się do gitary. To coś pięknego słuchać na żywo. Być tam, w centrum muzycznego wybuchu, odczuwać przyjemne dudnienie w piersi, ogłuchnąć na dobre dwa dni i nie móc ruszać karkiem. Ilość maści na siniaki i obtarcia nagle wypełnia apteczkę, a pasta do glanów pierwszy raz od dawna wita skórę. Czegóż chcieć?
Iron Maiden - Dance of Death
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cenię sobie każdy komentarz.