Szła.
Potykając się o własne nogi. Przecierała
oczy brudną ręką, ozdobioną licznymi zadrapaniami i resztkami igliwia. Nie
wiedziała jak długo szła. Las osnuła Noc, a mimo to nadal podążała uparcie
przed siebie.
Płakała.
Krew mieszała się ze łzami, gdy wspinała się na niewielkie wzgórze. Otoczone
drzewami, wśród paproci i schludnie ostrzyżonych krzewów. Dbała o to miejsce. Mały, drewniany kościółek wyzierał z mroku,
skąpany w jasnym świetle księżyca. Już z daleka widziała zapalony
kaganek, dogasające wewnątrz świece i słyszała wibrujący pomruk. Jedno z
okienek zostało otwarte, wpuszczając do środka chłodne, Nocne powietrze.
Nie
była w stanie. Uklękła w trawie i paprociach, wbijając w obolałe ciało kolejne
kamienie i drzazgi. Objęła dłońmi głowę, w geście rezygnacji. Szloch
wyrwał jej się z ust, ale nie miała już
siły powstrzymywać łez i jęku bólu.
Bezimienny
podszedł do niej. Granatowe tęczówki spotkały się ze spojrzeniem oczu
przepełnionych whiskey. Sapnął. Usiadł obok, wpatrując się w niemalże okrągłą
tarczę księżyca. Smutek i nienawiść przepełniały serce basiora, nakazywały wyć
w stronę srebrnej kuli, rwać ziemię pazurami, kłami wyszukiwać miękkiego
gardła, czy podbrzusza. Mimo to nie poruszył się. Trwał, zastygły, z
nieruchomym spojrzeniem. Wsłuchany w miarowy pomruk dochodzący z kościoła. W
płacz Bólu. Czuł cierpienie Doloris, zmieszane z niedowierzaniem Nie potrafiła
przestać zadawać pytań. Nie potrafiła oddychać i spoglądać na ciało, które
wydawało jej się zawsze znajome, w którym widziała oparcie, którego znała nawet
zapach. Brązowe, kojące spojrzenie, wiecznie długie paznokcie i niedbale upięte
włosy, zarzucone w kicie na plecy. Wszystko to tak znajome. A zarazem obce, po
stracie.
Zawyła
raz jeszcze, opierając się o bok Bezimiennego, pogrążonego
we wspomnieniach, których i tak było niewiele. Otarła policzek i róg o szorstką,
błękitną sierść Wilka. Znów musiała to zrobić. Stanąć na przeciwko
wspomnieniom, uczuciom i tęsknocie. Musiała pogodzić się ze stratą.
Szept
ustał. W kościele gasły kolejno świece i kaganki. Skrzypienie starych,
drewnianych desek koiło zmysły. Wciąż pamiętała to miejsce o poranku. Gdy
przychodziła sprawdzić, czy wszystko w porządku. Czy nic się nie stało... Wbiła
paznokcie w udo.
Wyszedł.
Usłyszała głośny, głęboki wdech. Mżyło. Lekki deszcz spadł na jedyną polanę w
lesie, jakby na przypomnienie. Bezimienny wstał, powoli ruszając w kierunku
mężczyzny o ciemnych włosach. Kołysał się, stawiając ciężko łapy. Umysł
przepełniała mu tęsknota. Wiedział, że widzi i słyszy tylko to, co zdołała uratować Doloris.
Skrawek tego, czego nauczyła się kochać. Skrawek tego, co będzie mogło żyć
tylko tutaj. Podszedł. Spojrzał w granatowe źrenice, jak jego własne, by ugiąć
przednie łapy i wtulić ogromny łeb w pierś Stwórcy.
Ból
stał obok. Wpatrzony w scenę z ogromnym cierpieniem. On potrafił zmierzyć się z
własnymi lękami, wspomnieniami i więzią. Ona nie potrafiła. Stała, zupełnie
nieruchomo, próbując poruszyć choćby ustami. Spojrzał na nią. Wzrokiem, który dobrze znała i ceniła. Tak bardzo chciało jej się kląć Wyrzucić z
siebie gniew i zawód. Bezsilność i frustrację Zapytać: czemu?! Cisnąć czymś,
zatopić palce we wnętrznościach wrogów. A on zwyczajnie patrzył. Spokojnym,
kojącym wzrokiem.
Wyminął
Bezimiennego. Widział, jak wzięła głęboki wdech, znieruchomiała, z wygiętym
niczym bicz ogonem. Cierpiała. I tylko jego widmo mogło oglądać to, jak wygląda
dawny, Młody Ból, w obliczu straty i niesprawiedliwości. Własnych wyrzutów
sumienia i bezradności. Podniósł ręce, kładąc na jej ramionach dłonie. Basior
podszedł do nich, cicho skomląc.
-
Miałeś nadać mu imię. Miałeś wyrzucić z siebie wszystko to, co zalegało w
umyśle po tych wszystkich nieporozumieniach. Miałeś dokończyć raporty,
zrozumieć mnie, odstawić gazowaną, ciemną ciecz. Miałeś przyjść do tych
czterech, czerwonych ścian. Miałeś ożywić przy mnie czarną gitarę, choć może o
tym nie wiedziałeś. – Westchnęła. – Pomóc w rozwoju trzeciego z filarów. Być
dumnym z rozwoju. Czuć.
Spuściła
głowę, pochylając się do przodu, by oprzeć swoje czoło o jego.
-
Niech to będzie mój list.
Świat nie chciał przyjąć
tej wiadomości. Świt był bolesny, skąpany w mlecznobiałej mgle i niebie. Czasami
błękitny skrawek nieba przemykał po nieboskłonie między chmurami. Jeszcze długo
mówiła, zanim odeszła z Błękitnym Wilkiem w stronę lasu. Jeszcze długo nie
obejrzała się za siebie.
„Z rąk w mundurach, z helikopterów
Maszynowa broń wbija we łby
Czarne kule, i wrzask oficerów;
Wy nie wilki, nie wilki, już wy!
Kto nie popadł w szaleństwo, kto nie poszedł pod strzał
Jeszcze biegnie, klucząc po norach.
Lecz już nie ma kryjówek, które miał, które znał.
Wszędzie wściekła wywęszy go sfora!
I pomyśleć, że kiedyś ją traktował jak łup,
Który niewart wilczych był kłów!
Dziś krewniaka swym panom zawloką do stóp,
Lub rozszarpią na rozkaz, bez słów!
Bo kto biegnie - zginie dziś w biegu!
A kto stanął - padnie, gdzie stał!
Krwią w panice piszemy na śniegu;
My nie wilki, my mięso na strzał!”
Maszynowa broń wbija we łby
Czarne kule, i wrzask oficerów;
Wy nie wilki, nie wilki, już wy!
Kto nie popadł w szaleństwo, kto nie poszedł pod strzał
Jeszcze biegnie, klucząc po norach.
Lecz już nie ma kryjówek, które miał, które znał.
Wszędzie wściekła wywęszy go sfora!
I pomyśleć, że kiedyś ją traktował jak łup,
Który niewart wilczych był kłów!
Dziś krewniaka swym panom zawloką do stóp,
Lub rozszarpią na rozkaz, bez słów!
Bo kto biegnie - zginie dziś w biegu!
A kto stanął - padnie, gdzie stał!
Krwią w panice piszemy na śniegu;
My nie wilki, my mięso na strzał!”
Jacek Kaczmarski –
Obława II
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cenię sobie każdy komentarz.