Odzyskana wiara



            Czerwonowłosa kobieta okryta czarnym płaszczem, żywo gestykulowała. Zebrani wokół niej, głównie wojskowi, wsłuchiwali się z napięciem w drżący głos, podążając wzrokiem za jej dłońmi.

            Gdy opuściła ręce, tłum zaryczał, poderwał się i wzniósł broń. Słowa przysięgi niosły się echem po opustoszałych obrzeżach Stolicy. Nie ogrzały jej, jak się spodziewała. Naciągnęła rękawy na blade, zmarznięte dłonie i skuliła się. Tylu silnych, młodych osobników służyło właśnie jej. Gotowi byli zginąć za własną Królową. Gotowi byli zginąć po prostu jej broniąc. Westchnęła głośno i odprawiła ich gestem dłoni. Płaszcz, choć miękki, nie dawał zbyt wiele ciepła.

                                                             

~*~

 

            - Twoje zdrowie, Królowo.

            Rozgrzesznik uśmiechnął się, po czym rozlał wszystkim, pachnący jabłkami, trunek.

            Doloris leżała bokiem, opierając się o podramiennik własnego tronu, wpatrując się w niezwykłe wzory pokrywające salę tronową szklanego pałacu. Rozmywały się i łączyły, tworząc zabawne mozaiki i historie, które chciałaby kiedyś usłyszeć. Miast tego poczuła zwiększający się ciężar kielicha w jej prawej dłoni. Spojrzała pytająco na Abaddona.

            - Twoje zdrowie, Królowo – powtórzył, siadając u podstawy tronu – masz przecież co świętować.

            - Wojna jeszcze się nie skończyła – odparła, odrzucając włosy za podramiennik i przechylając kielich do dna.

            -  Nie o wojnę chodzi. Mam na myśli Noc...

            - Zamknij się i nalej – warknęła przyjaźnie, rzucając ozdabiane rubinami naczynie.

            Rozgrzesznik pochwycił je w locie i uzupełnił. Po chwili mierzenia jej wzrokiem, zaśmiał  się gromko, zawisając powietrzu.

            - Czy to wyzwanie?

            - Nigdy – uderzył się ręką w pierś.

            Nim jednak  jego ręka dotknęła czarnej, prostej szaty, pazurzaste łapy uderzyły w jego tors. Upadli na posadzkę, rozlewając cydr i ucinając wszystkie rozmowy w sali. Cisza zawisła nad nimi złowrogo. Wpatrywała się w niego z napięciem.

            - Wygrałaś. Jestem Twój – jak wszyscy – powiedział donośnie.

            Zeszła z niego, kładąc powoli łapy na zimnej powierzchni matowego szkła.

            Gdy zmusiła odrętwiałe ciało do biegu, nie obejrzała się na biesiadników. Z podłogi porwała jedynie sztylet, chwytając jaszczurkę w pysk.

 

~*~

 

            Biegła. Co jakiś czas odrywała wzrok od nieba, by obejrzeć się za siebie. Światła Stolicy wyzierały z pomiędzy koron drzew. Niknęły powoli w mroku lasu, zmuszając ją do wolniejszego biegu. W końcu zatrzymała się. Potrząsnęła łbem na boki i parsknęła cicho, opuszczając nisko pysk. Na drugim końcu polany stał wilk. Dumny, wpatrujący się w nią z uprzejmym zainteresowaniem. Czuła, że nie może podejść bliżej, jednak postąpiła krok do przodu.

            - Po co tu przyszłaś?

            Wciągnęła powietrze w płuca i zaskomlała.

            Na początku nie poruszył się. Zastygł niczym posąg, z postawionymi uszami i uniesioną łapą. Po chwili rzucił się w jej stronę. Przewróciła się na plecy, odsłaniając miękkie podgardle i podbrzusze, skomląc cicho. Wzrok wbiła w niebo, z niedzieją, że to nie ostatnia szalona rzecz, której się dopuściła.

            - Cicho - usiadł obok z niezadowoleniem na pysku – cicho bądź. Nic się nie zmieniłaś.

            - Bałam się, że Ciebie też zabrała.

            - Nikt mnie nie zabrał.

            - Ale bałam się.

            - Niepotrzebnie.

            - Potrzebnie.

            Przewróciła się na bok, posyłając mu spojrzenie pełne wyrzutu.

            - Dlaczego nikt mi nie powiedział, że przedostałeś się do Pierwszego Filaru? Że przeżyłeś?

            - Bo nie wiedzieli.

            - Ktoś musiał.

            - Zapytaj swoje Sumienie.

            - Ach tak – warknęła – to wyjaśnia, dlaczego pozwolił, bym straciła kontrolę.

            - Cieszę się.

            - Nie cieszysz.

            - Ty to powiedziałaś.

            - Nienawidzę Cię.

            - Kłamiesz.

           

            Wyła, chwytając, co chwila, łapczywie powietrze. Chmury rozsunęły się nieco, ukazając granat, usłany gwiazdami. Tylko księżyc schował się za jedną z wież szklanego pałacu, pogrążonego we śnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cenię sobie każdy komentarz.