Larva

Każdy poranek jest inny. Tak, jak maski, które upodobałam sobie nosić. Czasami tak po prostu otwieram oczy i zdaję sobie sprawę, że nastał nowy dzień. Światło przedziera się śmiało przez pomarańczowe rolety, a ja leżę i gapię się w ścianę, bez chęci i siły, by żyć. Czasami jest siódma rano, czasami dziesiąta, czasami mój przepełniony bólem umysł pozwala sobie wstać o dwunastej, ale to już w sumie południe. Mechanicznym ruchem odgarniam czerwony koc, rozplątuję czerwone włosy i również - tak po prostu - siadam na skraju łóżka, by gorzko zapłakać. Bo jak to jest, że masz ledwo siedemnaście lat i zero ochoty, by ruszyć tyłek do kuchni? Czasami, tak po prostu, wstaję i od razu ruszam spojrzeć w lustro. Podkrążone oczy - wiecznie naznaczone niewyspaniem - kręcone końcówki czerwonych włosów, bezbarwne spojrzenie i próba uśmiechu  - pierwsza tego dnia. Uśmiech czasami wychodzi, tak po prostu. I trzaska drzwiami. W strugach ciepłej wody zastanawiam się, czy chcę jeść, czy może jednak nie chce mi się iść, stanąć twarzą w twarz z chlebakiem i lodówką. Zazwyczaj tchórzę, wplątuję palce we włosy i zakręcam wodę. Bądźmy ekologiczni - krzywizna ust wyznacza coś, co może być uśmiechem, a potem... tak po prostu wstaję. Snuję się przed lustro, z zestawem maski pierwotnej. Czasami, tak, by sobie dołożyć, maluję połowę twarzy, a drugą zostawiam na koniec, bez skaz, tak zupełnie naturalnie. Widzę przestraszoną dziewczynę, która nie ma już pomysłu, jak sobie pomóc, która po prostu chce iść i zasnąć, choć dopiero co się obudziła. I widzę też Doloris, wpatrzoną we mnie oczami pełnego whisky, wzrokiem, który mną gardzi. Gdy już skończę, a trwa to ledwie chwilę, wracam do czerwonego pokoju, by otworzyć każdą z sześciu kawowych szuflad i dojść do wniosku, że we wszystkim i tak wyglądam jak - i jestem - beznadziejna. A potem nadchodzi ten ważny moment... kiedy zamykam oczy, wchodzę wgłąb siebie i witam z Niepokojem. Warczy cichutko, jak zawsze, gdy każę mu się odsunąć. Za jego połyskującym ciałem ginie mrok, który opatulał niekończący się pokój. Rzędy schludnych wieszaków i regałów, spozierają na mnie równie beznamiętnie, jak ja na świat z samego rana. Podchodzę do każdego, dotykam każdej maski, każdej kreski ust, brwi, spoglądam w puste oczodoły. Bo wiecie, czasami dochodzę do wniosku, że w każdej masce jest jedna wada. To te czarne dziury, na Wasze, moje, oczy, które nigdy się nie zmieniają. One zawsze będą Wami. Nigdy nie zasłonicie ich maską, chyba, że chcecie na stałe oślepnąć i spaść niżej, niż nosząc te z oczodołami jak u czaszek.
A potem po prostu wychodzę. Wystawiam larva na światło dnia, jestem tym, czym chciałabym być.


W końcu udało mi się sprostać samej sobie. I kolejnemu wyzwaniu, jakie zostało mi dane. Dziękuję Ci.


larva -  z łaciny maska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cenię sobie każdy komentarz.