"Teraz jest zbyt wcześnie...



            ... żeby wybaczyć... Jutro będzie za późno, żeby zapomnieć” – Hunter – Wersety.
            Zatrzymaj się. Zawieś. Spójrz... w bezkresne, granatowe niebo. Spróbuj to poczuć. Chłód Nocy, zapach powietrza nad parkiem. Usłysz. Ogłos kroków, gdy przemykasz wąskimi uliczkami. Kaczki, sunące w zgrabnym kluczu. Czemu nie dostrzegamy tylu szczegółów? Czemu tyle piękna umyka. Przemija. Nawet nie zostaje zapamiętane. Umiera, w ciszy, w samotności. Bez pamięci. Bez nas.
Czemu...?      
            Jestem zmęczona. Złe myśli odbijają się od czerwonych ścian i syczą złowrogo. Niepokój nie ma już siły nade mną krążyć. Nie ma siły odpierać ataków i wypatrywać niebezpieczeństwa. Wszyscy jesteśmy zmęczeni.
            Włosy przestały się kręcić. Czerwień spływa z paznokci i zatacza kręgi na blacie biurka. Noc przestała chronić i dodawać sił. Te wszystkie sny... Za dużo snów.
           
~*~

            Mruży oczy.  Błysk światła na końcu korytarza jest jej obcy. Nie lubi jasności, nie lubi światła. Zbyt dużo skojarzeń ze złotem... zbyt dużo popiołu na ulicach jej miasta. Dotyka plecami ściany. Zimno rozlewa się wzdłuż kręgosłupa, paraliżuje oddech. Nadal wpatruje się w jasny punkt rozdzierający półmrok jej korytarzy. To jej myśli. To jej drzwi. Rusza powoli. Cicho stąpa, odklejając bose stopy od kamiennej, zimnej podłogi.
Najpierw mija pierwsze z drzwi. Drewniane, delikatnie zdobione żłobieniami, z wypalonym słowem tuż nad smukłą klamką „chcę”. Uśmiecha się na ich widok. Jej małe, kawowe odrzwia. Światło pulsuje miarowo. Zachowuje się jak serce, gdy nikt nie patrzy.
Następne, z ciemnego drewna, naznaczone licznymi śladami pazurów. Głębokimi i długimi wgłębieniami, w okolicach białej, rzeźbionej misternie klamki: „aby”. Zatrzymuje się przy nich. Symbolicznie muska palcami żłobienie, rozciągnięte na całą długość lewego skrzydła. Uśmiech nie spełza jej z ust.
Trzecie, pokryte rdzawym nalotem. Rude odłamki słaniające się przy progu. Kawałek klucza, wciśniętego w kąt niszy. Lubi je. Sentyment wygrywa ze złymi odczuciami i chwilami ulgi, że to „było tak jak”.
Dźwięk kroków nadal mąci ciszę w jej korytarzach. Światło przybliża się niebezpiecznie, daje złudzenie pozornego ciepła i bliskości. Jest złudne. Oszukuje i mami, przyciąga łuną złotego blasku. A ona tak bardzo boi się Złota. Przystaje. Tutaj była niedawno. Nawet czuje w dłoni ciężar miedzianego klucza. Nie chce tam wracać, bo to było „dawniej”. Ciemne, granitowe drzwi. Mieniące się metalicznym blaskiem. Przypominające wejście do grobowca. Czegoś, czego nie powinno się oglądać ponownie.
Podeszła. Cicho. Prawie nie muskając ziemi. Drzwi z matowego szkła zdawały się tłumić płomień. Dotknęła ich. Ciepło rozlało się w dłoni, dotknęło jej myśli. Uległy jej. Ze szczeliny umknęła smużka światła, zatańczyła na jednej ze ścian. A ona stała. Niepewna, zła i zrezygnowana. Uchyliła je. Tak po prostu, lekko, z własnej głupoty. Nie przyciągnie do siebie takiej ilości szkła. Nie. Teraz po prostu musi je otworzyć.


Tak. Zmęczenie daje mi się we znaki. Tak chyba po prostu musi być...

...Tu nu ai sa iubbesti...
...Nui adevarat. Si eu por sa iubesc si osa iubesc... din nou...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cenię sobie każdy komentarz.