Czerwień rozlała się miękką falą wzdłuż dłoni. Srebro zagrzechotało krótko, palce nieuchronnie zastukały o biurko. Teraz wiem, jak to jest móc wziąć oddech, a nie potrafić wyrzucić z siebie powietrza. Dusisz się, sapiąc tylko w sobie znanym rytmie. Właściwie rzężąc, bo złoto rozcina każdą z tkanek, by móc pokazać się światu. Nie takiego pokazu chcieliśmy.
Oddycha. Obłoczek pary wymyka się z ust. Jest zimno, śnieg chrzęści pod stopami, gdy powoli się cofasz. Wzdryga się. Ufnie wyciągnięta ręka drga, okrywa się niepokojącą bielą i fioletem. Powoli opada, układa wzdłuż ciała, jakby była obca. Ufność i naiwność, cechy zapomnianej z zabawek, które zdobią kąt pokoju. Tęczówki przejmuje błyszczący węgiel, mienią się bielmem. Złotowłosa okręca sobie czerwień wokół palca, popycha ją lekko do przodu. Nie oddycha.
Królestwo. Dawne z Nieb, teraz skostniałe i skute lodem. Płomień rozgrzał jedną z wież, strużki wody ściekają, tworząc szkliste sztylety. Bestia nie ma czasu się przyglądać. Płomień zgaśnie. Nikt nie tchnie tutaj życia.
Ta proza tak mocno przesycona jest poezją, że nawet nie wiem, w jaki sposób powinnam ją skomentować. Po prostu się chłonie każde kolejne słowo. Dziękuję.
OdpowiedzUsuń(Zlodziej-Mysli)