Swing life away



         Przystąpili z nogi na nogę.
Słońce chyliło się ku zachodowi, wypuszczając z ramion niezliczoną ilośc gwiazd. Wiosna wyzierała niepewnie z każdego zakątka, wystawiała niezdarne koniuszki liści, główki krokusów i nici traw. Wiatr hulał w najlepsze, od czasu do czasu muskając zielone włosy przybysza. Słodki aromat zachodzącego słońca, mieszał się z wonią starej posoki.
I oboje wiedzieli, że ten zapach im odpowiada. Ponieważ znali się całkowicie i niezaprzeczalnie. I chociaż różnili się poglądami, wiekiem oraz rasą – jedno było pewne. Zbyt. Ktoś musiał ulec. I oboje wiedzieli, że to jedyne wyjście.  A czas naglił. Słońce musnęło ziemię, przybrało kolor pomarańczowego płomienia, ostatni raz żegnając zdecydowane spojrzenia.

Gdy księżyc rozjaśnił granat nieba, między drzewami majaczyła już jedna postać. Oczy, niczym złowieszcze latarnie, błyskały w ciemności, a chrapliwy oddech poruszał każdą gałąź.
I tak dobili targu.

~*~

Przysiadł tuż obok, opierając głowę i ręcę na jej kolanach. Roztarła niedbale skronie. Zmęczenie dawało jej się we znaki już wcześniej, ale ostatnio jej zdolności regeneracyjne spadły. Nie było to jedyne zmartwienie. Każdy dobry gracz ma przynajmniej kilka talii kart. Wystarczy tylko dobrze je rozłożyć. Spojrzała ponownie w ścianę, jedynie jej znany, martwy punkt. A on nadal drapał ją czule wzdłuż lini łydki, grzejąc  i chłeptając łapczywie z jej żył. Niepokój już dawno nie był tak wygłodniały.
Jej zmartwienie przeszło w zaciekawienie. Dlaczego jej młode tak po prostu dały się zabić? Przybrały prostą, banalną taktykę, odsłoniły zbyt wcześnie, choć w dobrym momencie i zwyczajnie nie wezwały jej pomocy? Dlaczego jej własne młode nie dały znaku? Oparła się na ręce, pozwalając, by Niepokój wplątał jej się we włosy, zajmując myśli i uspokajając nierówno bijące serce. Poczuła reakcję Złotołuskiej, po czym sama obnażyła zęby w uśmiechu. Dlaczego do cholery te małe bestyjki żerują na jej zdolnościach regeneracyjnych? Kurewsko niepraktyczne.

Lumis wlała się do jej umysłu, wypełniając go płynnym złotem i zapalczywością. Coś trzeba było z tym zrobić. Dać oręż Abaddona komuś, kto o niego zadba, by potem nim samym uczyć go własnej anatomii. Zamruczała na wpół wściekle, na wpół z zadowolenia. Pokazać mu, co to znaczy być tylko narzędziem... rozniecić pożar wewnątrz ciała, by tańczyć na zgliszczach, wśród obłoków popiołu i pyłu...

Pax niezadowolony prychnął. Agresja drugiej Bestii nie miała zbyt obiektywnych pobudek. Wyciągnął błyszczącą szyję, by dotknąć nieruchomego ciała Młodego Bólu, musnął jego umysł, wydając z siebie cichy, uspokajający szum. Urośnij. Przestań karmić pijawki, które nie należą całkiem do Ciebie. Krąż wokół ich miast, by opaść na nich niczym plaga. Przybierzesz wtedy imię, którego tak się bałaś. Bądź Panią i Bronią.

Westchnęła. Szum laptopa niósł się delikatnie wzdłuż czerwonych ścian, zagluszany przez odgłosy Nocy, wpuszczone przez rozwarte na oścież okno. Usiadła przy parapecie. Noc była wciąż zbyt młoda.



Tracę oddech, gdy tego słucham.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cenię sobie każdy komentarz.