Angeli



            Przysiadła. Łuski zagrzechotały cicho, gdy otrząsnęła się przed wyskokiem. Złota strzała.
Mój Złoty Strzał.

~*~

            Rdzawe niebo ściemniało, gdy zamknęła usta. Skurcz rozszedł się falą po twarzy, wplątał palce we włosy. Oparła głowę o wewnętrzną stronę łokci, wbijając je z bezsilności w uda. Czerwone włosy spłynęły na kark, otuliły spojrzenie zaszczutego zwierzęcia.
Tylko Złotołuska zamarła, niepewna własnych uczuć. Pusty wzrok skierowała na skuloną, drżącą postać, z ogonem owiniętym wokół kostek. Nawet trawie odechciało się rosnąć.

~*~

Ból przemija. Zwija się delikatnie wokół własnego, kruchego ciała, jakby z nadzieją, że kręgosłup w końcu przebije pergaminową bladą skórę. Zakończy cierpienie. Będzie tęsknić za każdym dniem, w którym mógł oglądać wijące się, pod jego naporem, ciała.

~*~

Drżę. Bo za każdym razem, gdy chcę ukazać całość, jestem zdolna wyrzucić z siebie jedynie urywki, naznaczone emocjami, których nie w sposób posiąść przy pierwszym spojrzeniu. Są chaotyczne. Bo takimi myślami rządzę i tylko takie winnam widywać za każdym razem, gdy odwrócę wzrok od linii horyzontu. Nie zawsze tak było. Mój świat wisiał zawieszony pomiędzy Niebem, a tym, czego zdecydowanie nie znam. Nawet tutaj zatrzymał się czas, którego brak skrupulatnie ukrywała monotonia nieba i brak drżącej ziemi. Teraz? Przyszła wiosna. Coś, co z pewnością pokazało, że czasu nigdy nie było brak. Tylko ja, zamknięta w ramionach sypiących się murów – leżałam niczym śniący niedźwiedź. Przegapiłam zbyt wiele.


Wiatr. Coś tak naturalnego, a zarazem niezwykle obcego po tak długim czasie. Wyciągnęłam rękę, by poczuć chłodny powiew, otulający i tak już zziębnięte ciało. Łzy cisną się do oczu. Ktoś powiedział, aby nie dusić tego w sobie, skoro można sobie ulżyć. Tak zwyczajnie. Bez konsekwencji, strachu i niepewności. Nie wszystko musi być takie, jak kiedyś.
Nie wiedziałam nawet, kiedy podszedł. Długie włosy musnęły nagie ramiona, wywołując dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Nie chciałam spojrzeć w oczy Upadłemu, który stracił tak wiele z mojej winy. Niemalże słyszałam rozchylające się w uśmiechu wargi, mimowolne rozprostowanie skrzydła. Wciąż tu był, patrząc na zmieniający się świat wokół nas, choć doskonale wiedział, że zmiany mogą pochłonąć także i jego. Najwierniejszy.
- Nadal boisz się zmian?
- Tak. Nadal nie jestem w stanie rozpoznać, która z nich nie zrobi nam krzywdy.
- Martwisz się o nas?
- Zawsze się martwiłam – westchnęłam głęboko, przykładając chłodną dłoń do czoła – nie zawsze chciałam nie czuć. Ale często byłam do tego zmuszona.
- Nie cieszy Cię to wszystko wokół? Nie pamiętasz chyba czasów, kiedy Miasto żyło wewnątrz Ciebie na tyle, by tętnić. Nawet ja nie pamiętam. Może tylko Pax, gdy wzbije się ponad ruinę, potrafi jeszcze widzieć i  tęsknić.
- Pax...
- Pokój.
- Mój Pokój.
- Twój. – Odsunął się ode mnie powoli – Jak my wszyscy.
 Odszedł. Słyszałam, jak obraca się w stronę ruin warowni i znika. Równie szybko i cicho, jak się pojawił. Tylko wiatr szalał nadal, rozrzucając odłamki szkła i burząc mętną wodę rzeki. Nie zostało mi już wiele. Czas ruszył znów, naznaczając mnie zmęczeniem i złudnym spokojem, zabierając ostoję i bezpieczeństwo. Pax krążył bez wytchnienia, od czasu do czasu przecinając wycie wiatru rykiem, tnącym bezlitośnie  chmury spowijające nieboskłon. A ja szłam. Zgarbiona, osłaniająca ciało wątłymi, nagimi ramionami, jakby w nadziei, że zimno w końcu opuści moje ciało. Ale jest tylko jeden sposób, by opuściło je na zawsze.
Złotołuska widziała mnie już z daleka. Powoli wstała, by ruszyć w moim kierunku. Ogromne, ozdobione w łuski ciało, sunęło ku mnie spokojnie i z jakąś nieodgadnioną cierpliwością. Pochyliła nisko łeb, zniżając go do poziomu mojej twarzy, choć skrzydła rozłożyła nieznacznie, zasłaniając nimi kołyszący się niespokojnie ogon. Czuwała  Całą Noc badała oddech i dzieliła się własnym ciepłem, bym mogła powitać nowy dzień. Teraz zmęczona i zatroskana szła mi na spotkanie, choć tak naprawdę mogła poczekać, aż zdążę ku niej.
Obie przystanęłyśmy. Czubek pyska Bestii zetknął się z moim czołem, owiewając twarz  i włosy ciepłym podmuchem z nozdrzy. Zmrużyła złote ślepia. Dotknęłam delikatnie pokrytego łuską ciała, stęskniona ciepła i pewności. Nie odepchnęła mnie. Nigdy nie potrafiła zrobić mi prawdziwej krzywdy.
Długo oddychałyśmy niespokojnie, wpatrzone w sunące po niebie chmury. Nasze tętna zgrały się, wybijając jedynie nam znaną melodię. Melodię końca, którego jeszcze nie znamy.

Coldplay – cała dyskografia, a co

Ciężko zrozumieć, co tak naprawdę chce się powiedzieć i zrobić to tak, by czuć się pewnym własnych czynów. Czasem się udaje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cenię sobie każdy komentarz.