Nie
widział nieba. Mleczna poświata mieniła się nieznaną mu jasnością. Ziemia
spowita mgłą, zimna, wzmagająca osadzanie się szronu na grafitowych łuskach.
Mimo to brnął. Pchnięty niewidzialną siłą, jak podczas wyjścia z podziemi.
Skrzydła przycisnął do boków, chroniąc i tak uciekające niebezpiecznie ciepło.
Ciężki, zmęczony i ospały. Męczony głodem.
Pax
szedł. Wypuszczał z nozdrzy chmury pary, prychając przez krople spływające z
nozdrzy. Czuł, że na tej ziemi jest jedną z wielu marionetek, czymś nieistotnym
i słabym w tym obcym świecie. Jednak nieznana siła nie odpuszczała. Sunął,
połyskując w mdłym świetle, jak jedna z latarni, rzucona przez szaleńca na
osuwającym się klifie.
Mgła
między światami nie zawsze jest wieczna. Czasem rozmywa się niepewnie, ukazując
kawałek nieba, ziemi bądź szarą, zastygłą wiecznie florę i faunę. Parszywe obrazy, które
wypełnia cisza i spojrzenia szklanych, nieruchomych oczu. Bestia przyglądała
się oszronionemu lasowi. Na jednej z gałęzi przysiadł ptak, otwierający dzióbek jak do śpiewu. Duży, stary basior stał w mroku drzew, wlepiając w
smoka spojrzenie zimnych, szarych oczu. Wszystko to żywe, a jednak martwe.
Zapomniane i rzucone gdzieś, gdzie nie ma czasu. Nie ma myśli. Nie ma wspomnień.
Rozpostarł
skrzydła, wydając z siebie głuchy ryk. Coś majaczyło we mgle, otulone mleczną
poświatą. Przyspieszył.
Na
początku zalała go fala wspomnień. Rozgrzesznik, siedzący nieruchomo niczym
posąg, wpatrzony w przestrzeń poza murami. Złotołuska, krążąca niespokojnie,
przeszukująca nawet Niebo. Głód. Obecny wszędzie, szepczący do ucha niczym
Niepokój. Też krążył. I rozsiewał bezsilność. Złość w opanowanym ciele i siła,
która pchnęła go aż tutaj. Potem poczuł obecność czegoś zdecydowanie znajomego
i obcego zarazem. Podniósł głowę, by spojrzeć prosto w tętniącą,
półprzezroczystą barierę. Wypełniała przestrzeń niczym obronny kokon, falując
bez ustanku. Szedł.
Nie
był pewny, czy ma rację. Czuł coraz większy napór siły, słabł z każdym kolejnym
krokiem, choć wiedział, że nie może zawrócić. Szła ku niemu, ze spuszczoną
głową, pozwalając ogonowi obijać się o nogi. Nie oddychała. Obłoczki pary nie
wydobywały się z ust. Brnęła z równą trudnością jak on, choć z pewnością
przeszedł więcej, niż pozostało do bariery.
Pozwoliła
objąć się Bestii. Przytulić do jedynej ciepłej istoty po tej stronie. Wzięła
głęboki oddech, który zabolał mocniej, niż się spodziewała. Odrętwienie powoli uchodziło z bladego ciała,
pokrytego siną siateczką zastygłych w pracy naczyń krwionośnych.
Pax
nie chciał tego oglądać. Wiedział, że zostanie. Pomimo wielkiej nienawiści do
zimna, braku oddechu i poczucia czasu. Przylgnęła do jego boku, zwijając się i
czekając. Do snu ukoiło ich miarowe tętnienie bariery.
Czuję się jak szklana figurka. Dawno
zapomniana, postawiona w kącie, obok starej, ładnej zastawy. Pokryta kurzem.
Nie wiedząca co to czas, ani oddech. Czekająca, aż ktoś w końcu sobie o niej
przypomni, by potem przez kolejne lata czekać na dotyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cenię sobie każdy komentarz.