Fade to Black



            Fame. Potarł skronie, zirytowany ciągłym oporem. Natarł ponownie, rozsuwając lepką, mleczną zasłonę, klnąc i ścierając maź z włosów i twarzy. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
            Stała, na środku pokoju, unieruchomiona. Czas zatrzymał się, choć nawet sam Głód wiedział, że jego wędrówka trwała zaledwie chwilę, zbyt wiele, by nazwać to odpoczynkiem dla wiecznej machiny. Zastygła, niczym posąg, wpatrzona w ofiarę przed sobą. Włosy spływały wzdłuż ramion, odsłaniając niewielką cześć bladej, wyciągniętej szyi. I bardzo chciał, aby wróciła do sił. Już sam czuł przelewającą się, ciepłą ciecz. Już słyszał zrastające się całkowicie kości i mięśnie Paxa, roztopy wiecznych lodów Nieba i własny, paskudny krzyk, gdy pozwoli się wchłonąć  by rządzić. Ale nie ta krew... nie ta istota! Wzdrygnął się ponownie, przecierając usta rękawem.
Umysł pełen był klejących pułapek, niskich i wąskich przejść, potłuczonego szkła i świecących ślepi, spozierających na niego zza drzwi i zaułków. Nigdy nie zapuszczał się do tego wnętrza tak okrężną drogą, nie musiał po cichu wspinać się do centrum. Ponownie zaklął szpetnie, wyciągając bat i rewolwer zza paska. Nadzieja przechadzała się cicho tuż przed nim, przewiercając go spojrzeniem pustych oczodołów. Blade, posiniaczone ciało sunęło bezszelestnie uzbrojone w pazury sięgające kolan postaci. Uśmiechnęła się boleśnie bezzębnym otworem. Zwątpił. W swój własny, do niedawna wspaniały pomysł, siłę i znajomość Młodego Bólu. Jak mógł nie przewidzieć, że to właśnie okrężne drogi są najbardziej pieczołowicie strzeżone? Pociągnął zdecydowanie nosem. Stanął w rozkroku, celując postaci prosto w głowę.
Nadzieja zachłysnęła się własnym śmiechem. Rozłożyła szponiaste dłonie,  jakby w geście przeprosin. Rozdarła nimi bladą, kruchą klatkę piersiową, ukazując rzędy żeber. Fame walczył z mdłościami. Sine jelita spłynęły na ziemię, wraz z resztą narządów. Tylko serce zostało na swoim miejscu, poruszając się nierówno w osierdziu. Wyszarpnęła je, by podetknąć mu błękitny narząd pod sam nos. Uśmiech nie znikał jej z twarzy. Młody Głód dotknął niepewnie niebieskiej bryły. Zabiła. Raz. Drugi. Lekko, miarowo, serce zaczęło wieczny trzepot. Spojrzał niepewnie  na prezent, by chwilę potem wymamrotać podziękowania. Ale Nadziei już nie było. Zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
Poczuł ogarniające go zmęczenie. Oparł się o jedną ze śliskich ścian, chowając powoli broń za pasek. Podejrzewał, że droga będzie trudna i długa. Ale nie przyszło mu na myśl, że spotka się z Paniami żyjącymi w Bólu.
Długo szedł. Przedzierał się, oglądał. Dotykał delikatnie rękoma szklanych, drewnianych, kamiennych i tętniących drzwi. Obmacywał klamki, wdychał słodki zapach, wzmagający się z każdym jego krokiem. Myśli wypełniło mu pragnienie, palące w gardle, zwijające spierzchnięty i suchy język. Widział przemykające po ścianach jaszczurki i wije. Błękitne, czerwone i złote nacieki na ścianach i kolumnach. Słyszał trzepot skrzydeł, skrzypnięcia drzwi i oddech wybijający rytm jego serca. A błękitny narząd bił. I ożywał z każdą minutą bliżej centrum.
Dotarł. Poczuł każdą myśl, fale emocji. Stał się każdym z tysiąca ciał i umysłów, które żyły w jego Pani. Wydawało mu się, że znika. Jakby jego JA rozczepiło się na miliony i zechciało zamieszkać w każdym z tych obcych istnień. Nie rozróżniał swoich pragnień, od potrzeb reszty. Brnął. Próbował wspiąć ponad tę gehennę, zbudować na nowo własne jestestwo.
*^#

Drgnęła. Poruszona impulsem, z drżącymi palcami. Spojrzała na swoją ofiarę pustym, głodnym wzrokiem zaszczutego zwierzęcia. Fame rozlał się wzdłuż kręgów, poruszając kończynami i dyktując umysłowi własne pragnienia. Odwróciła się powoli, by spotkać zaciekawione spojrzenie Pana. Przekrzywiła pytająco głowę, odsłaniając szyję, przeciągając po niej paznokciem.
- Jesteś mój – rzekł Głód, wgryzając się w jego szyję.

*^#

Doloris. Drgnęła. Zaskoczona obcym dotykiem, myślą i pragnieniem. Spięła mięśnie. Syk wydarł się z ust, przecinając i tak już gęste powietrze. Rewolwerowiec w rogu podniósł swoją broń, celując w złoty, skrzydlaty kształt. Westchnęła. Podeszła cicho do swojej ofiary, kładąc głowę na jej ramieniu. Oddech wyrównał się niespodziewanie, zabierając ze sobą rosnącą falę głodu. Krew naprawdę miała słodki smak.


Hunter – Loża szyderców


Musiałam. W końcu lżej. Lżej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cenię sobie każdy komentarz.