Mała,
drewniana kapliczka w lesie. Słońce, znikające powoli za horyzontem. Gasnący
śpiew ptaków. Zaczynające się, wieczorne cykady. A wszystko to spowite bladą poświatą
znad wiecznego - i stałego w swoim
istnieniu – nieboskłonu.
Uklękła,
przyciskając ręce do piersi. Mdłe światło świecy okalało jej twarz,
rozświetlając czekoladowe kosmyki włosów, wystające z kaptura. Modliła się.
Krótko i żarliwie. Trzęsąc i szarpiąc platynowy krzyżyk, uczepiony szyi. Wycie
wytrąciło ją z równowagi. Zerwała się, otrzepując suknię. Czujne spojrzenie
granatowych ślepi unieruchomiło jej dłonie.
Wilk spojrzał na nieśmiało wyłaniający się księżyc. Zawył ponownie, długo i tęsknie, by jeszcze raz wlepić w nią pełen napięcia wzrok.
Wilk spojrzał na nieśmiało wyłaniający się księżyc. Zawył ponownie, długo i tęsknie, by jeszcze raz wlepić w nią pełen napięcia wzrok.
Stali
tak na przeciwko siebie.
Nadzieja
i Bezimienny.
Basior
zerwał się, znikając pomiędzy drzewami. Bez chwili wahania rzuciła się do
konia, zmuszając go do galopu pomiędzy ciemną i nieprzystępną knieją. Kara
klacz rwała łbem, tocząc pianę z pyska. Kopyta ugniatały miękką ziemię, gdy
Nadzieja wtuliła się w kark zwierzęcia.
Kluczył,
zwinnie wymijał każdy pień, niesiony wypełniającą jego serce nadzieją. Szum
niósł się wraz z nim, głuchy tętent konia wprawiał w oszołomienie. Zbyt dużo
zapachów i odgłosów. Przeskoczył spróchniały, leżący w poprzek konar. Walka... Wyszeptał umysł.
Wypadła
za nim na polanę. Zeskoczyła z klaczy, pozwalając jej umknąć w ciemnych
odmętach lasu. Basior przystanął na chwilę, by spojrzeć jej w oczy.
Ruszyli
przed siebie. Już stąd słyszała cichy szmer wydobywający się z drewnianego,
zapomnianego kościoła. Głos Bólu górował nad pomrukami. Ton pełen siły i wiary.
Tak dobrze jej znany, a jednak niedoceniony i odrzucony w niepamięć...
Spojrzała raz jeszcze na Wilka, nim przekroczyła próg. Trącił jej dłoń pyskiem,
wydając z siebie westchnienie.
Blada,
biała suknia. Czekoladowe włosy i czujne, piwne oczy. Stanęła w progu,
wpatrując się w siostrę, nie wierząc w to, co widzi. Byli tam wszyscy.
Niepokój, wplątany w ramiona Głodu, sam Głód, klęczący po prawej stronie
ołtarza. Młode, przemykające po stropowych belkach i parapetach. Wszystko i
wszyscy, żyjący w wielkich, trzech Filarach. Po chwili usłyszała ciężki trzepot
skrzydeł. Pax i Lumis wylądowali nieopodal, teraz zbliżając się ku skromnej
budowli. Wszyscy z nieznanym jej żarem i wiarą. Mrucząc w tylko Bólowi znanym
języku. Spętani między sobą, z zamkniętymi oczami.
-
Siostro – Doloris uśmiechnęła się do niej łagodnie – cieszę się, że Bezimienny
mógł Cię znaleźć...
-
Dlaczego? – Podeszła do niej, rozchylając ręce. – Dlaczego to wszystko zrobiłaś?
Dlaczego to robisz? – Stanęła na przeciwko, zdziwiona i bezradna.
-
Czasami trzeba sobie pomagać, a nawet oddać to, co najlepsze i najważniejsze. –
Odparła, spuszczając głowę. – Nadziejo... – Odsunęła się, odsłaniając
czerwono-srebrnego ptaka z szeroko rozłożonymi skrzydłami. – Obudź Serce...
Feniks poderwał się, zawisając w
powietrzu. Skrzydła, utkane z błyszczących się nienaturalnie piór, poruszały
się miarowo.
- Przeniosłaś tutaj Centrum... a ono
się na to zgodziło... – Wzięła głęboki oddech, postępując na przód. – Ja...
nigdy nie widziałam, aby ono przyjęło jakąś postać.
Doloris uśmiechnęła się boleśnie.
Też nie widziała, a jednak Centrum zechciało jej pomóc. Zapragnęło być symbolem wsparcia w walce ze smokiem.
Nadzieja
dotknęła Feniksa, by poczuć, jak wiele bólu i cierpienia Centrum zachowuje
tylko dla siebie. Obrócił mały, mieniący się czerwienią i srebrem łepek.
Zaśpiewał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cenię sobie każdy komentarz.